Opowieści o tym, że jeden pies ze Starego Żabna jeździ autobusem do „Spożywczaka”, w drodze je kanapki i zaczepia dziewczyny, a później wraca do domu, słyszałem już jakiś czas temu. Nie podejrzewałem wtedy, że kundel wejdzie z łapami w moje życie...
Romek to pies moich znajomych. Poznałem go jakiś rok temu. Od razu wpadł mi w oko (jeszcze wtedy nie wiedziałem, że z wzajemnością), to pies rasy szpic, mały, biały, z bujnym ogonem noszonym do góry i zakręconym sierpowato nad zadem. Właściciele opowiadali, że rano Romek często znikał z domu i wracał później zadowolony i najedzony, gardząc domowymi specjałami. Tajemnicę wyjaśnił kierowca autobusu, który zaczepił kiedyś właścicielkę czworonoga. - Niech mu pani bilet kupi, bo pani pies na gapę jeździ – powiedział z uśmiechem drajwer z podmiejskiego.
Jak Romek zaprzyjaźnił się z uczniami ze „Spożywczaka”? Pewnie rozpoznał jakiegoś ucznia z sąsiedztwa i jak zobaczył, że wszyscy wsiadają do autobusu, to nie chciał być gorszy. Od tamtej pory jego ekspansja po powiecie trwa. Był już widywany nawet w Otyniu i Modrzycy. Ostatnio jest widywany głównie ze mną...
Ubiegły wtorek, rano. Szedłem do pracy ul. Muzealną, jak zwykle. Na przystanku siedzieli ludzie, jak zwykle. Czekali na kolejny autobus, jak zwykle. Niezwykłe tym razem dla mnie było to, że z czerwonego autobusu wyskoczył mały pies z bujnym ogonem. Poznałem go, to był Romek. Nie zatrzymywałem się, nie wołałem go, nie zerkałem nawet w jego stronę. - Przejdzie spokojnie pomyślałem. No i się pomyliłem. Romek ucieszył się na mój widok tak bardzo, że swoją radość zaznaczył na moich białych spodniach - Zająłby się pan swoim psem, a nie w autobusie ludzi zaczepia. - On nie jest mój, naprawdę – odpowiedziałem z uśmiechem. Pani siedząca z zakupami po raz drugi chciała mnie „wrobić” w Romka: - Jak był mały, to był fajny, a teraz już go się pan wypiera – stwierdziła. Nie odpowiedziałem, ruszyłem do redakcji.
Ze swoim przyjacielem szliśmy ul. Wrocławską, wzdłuż pasażu. On biały, ja w białych (kiedyś) spodniach, pasowaliśmy do siebie. Przechodnie uśmiechali się widząc, jak mkniemy do centrum.
Doszliśmy na pasy przy ul. Zjednoczenia, zapaliło się czerwone. Ja stanąłem, Romek przysiadł. Jak zapaliło się zielone, ruszyliśmy dalej, przez pl. Wyzwolenia. Zaczepił mnie znajomy. - Psa sobie kupiłeś? - uśmiechnął się. - On nie jest mój – odrzuciłem. Poszliśmy dalej.
Wszedłem do redakcji. - No to teraz się odczepi – pomyślałem i odpaliłem komputer. Pracowałem chyba do 15.30. Wyłączyłem komputer i wyszedłem. Czekał! Za wierność i wytrwałość w nagrodę zabrałem go do domu. Na obiad miałem parówki w sosie musztardowym (moje ulubione), jedną z nich oddałem Romkowi, a potem delikatnie go odprawiłem (tego samego dnia był widziany jeszcze w Parku Krasnala).
Czwartek, tuż przed 7.00 rano, ul. Zjednoczenia (znowu mam czerwone światło). Przechodzę na drugą stronę ulicy i idę do kiosku po „Wyborczą”. Kładę pięć złotych, dostaję gazetę i trzy złote reszty. Już mam wychodzić, a Janek Hanusz z kiosku rzuca z charakterystycznym dla siebie humorem: - A gdzie masz swojego psa? - On nie jest mój, przysięgam. - „Niemój” – tak się wabi? Bardzo ładne imię – odbija piłeczkę kioskarz. - Naprawdę nie jest mój.
- Niech ci będzie – odpowiada J. Hanusz.
Rok szkolny dopiero się zaczął. Przed Romkiem jeszcze sporo nauki (ja z nim jeździł nie będę, przecież nie jest mój!). Ciekawe czy zda do następnej klasy? A może zacznie wagarować? Jeszcze będę musiał chodzić na wywiadówki do „Niemojego” psa...