Mariusz Pojnar: Informacja o paleniu czarownic w Kolsku jest dla wielu zaskakująca, pewnie dla niektórych nieprawdopodobna. Jak pan podchodzi do tej wiedzy jako historyk?
Adam Górski: Procesy czarownic to temat znany w naszej historiografii. Powstało na ten temat sporo prac naukowych i popularnonaukowych, natomiast motyw Kolska był dotąd pomijany za wyjątkiem jednej niemieckojęzycznej pracy autorstwa H. Lambert. Mnie samego ta informacja nieco zaskoczyła. O ile o procesach czarownic w Zielonej Górze wiemy sporo, to jakoś inne tego typu praktyki w obecne południowej części naszego województwa nie były znane. Stąd bardzo pozytywny dreszcz emocji związany z poznawaniem czegoś nowego towarzyszył mi podczas całych badań.
Czy to jest przełom w spojrzeniu na okres reformacji i kontrreformacji na naszych ziemiach?
Nie używałbym tak górnolotnych określeń. Nie jest to przełom, ale na pewno bardzo interesujący przyczynek dla lepszego poznania dziejów tych terenów. Wiemy już, że ten proces miał pewną specyfikę. Zresztą każda próba uogólniania zjawiska, jakim były procesy czarownic skazuje ten temat na schematy, stereotypy i uogólnienia. Trzeba przyjrzeć się źródłom z bliska by spostrzec, że tylu ilu było przesłuchujących, tyle było wizji samego prowadzenia procesu i typów zadawanych pytań. Czego innego się bano, czego innego szukano i co innego potępiano, choć efekt dla oskarżonych był identyczny. Edycja źródeł pozwala każdemu na ich samodzielną interpretację, poszukiwania tych elementów, które go najbardziej interesują, nie narzucając toku rozumowania.
Czy dysponuje pan wiedzą, żeby do palenia czarownic dochodziło też w innych miejscowościach z terenu powiatu nowosolskiego?
Ze źródeł, do których dotarłem, jak dotąd nie wynika, by oprócz Kolska prowadzono jakieś procesy, ale należy pamiętać, że śledztwo nie ograniczało się do samego Kolska, ale objęło też okoliczne wsie. Jeżeli sędziowie nie poinformowali o swoich działaniach sądu w Lwówku Śląskim lub Wrocławiu, to możemy po prostu się o tym nigdy nie dowiedzieć. Jesteśmy skazani na źródła, które przetrwały, które jak widać nadal nie zostały do końca spenetrowane.
Co źródła, do których pan dotarł, mówią o ludziach żyjących w tamtych czasach?
Same procesy mówią sporo o obyczajowości ówczesnych mieszkańców wsi, przede wszystkim w aspekcie wiary, obrzędów, guseł i uprawianej magii. Można dostrzec aspekty stosunków międzyludzkich w zakresie rodziny i znajomych, a także promień strefy geograficznej i mentalnej w jakiej licząc od własnej wsi poruszali się jej mieszkańcy.
Teksty, na których pan pracował, są niemieckojęzyczne. Czy był dużo problem z ich przetłumaczeniem?
Tekst spisany został językiem, jakim posługiwano się wówczas z drobnymi wtrętami łacińskimi wskazującymi na wykształcenie pisarza, ale także miejscowymi wtrąceniami gwarowymi. Tłumaczenie tego typu tekstu zazwyczaj jest bardzo trudne. Oprócz znajomości języka potrzebna jest konsultacja historyczna dla oddania „ducha epoki”, a jednocześnie należy uważać by nie poddać się „poetyce źródła”, która niekoniecznie musi być zrozumiała dla współczesnego czytelnika. Trzeba więc osiągnąć kompromis pomiędzy dosłownym przetłumaczeniem tekstu, a oddaniem jego treści w sposób przejrzysty. Stąd współpraca z doskonałym tłumaczem Katarzyną Trychoń-Cieślak, z którą znamy się od lat, a mimo to wciąż dyskutujemy nad wieloma elementami tego typu tekstów. Wychodzimy z założenia, ze osoba znającą język niemiecki może skorzystać z publikowanego oryginału, natomiast pozostali powinni otrzymać do dyspozycji tekst zrozumiały możliwie bliski oryginałowi.
Czy fakt, że dochodziło do takich jednak bardzo mrocznych, nasyconych krwią aktów, można dziś, po kilkuset latach wykorzystać jako wabik dla turystów? Mam na myśli przygotowanie imprezy, która wpisałaby się w promocję Kolska na zewnątrz.
To dobre pytanie, bo oddaje jakby drugą stronę i cel pracy czyli praktyczne wykorzystanie zdobytej wiedzy. Moim zdaniem jest to szansa dla gminy na bycie rozpoznawalnym w samym województwie, ale nie tylko. Jeżeli się rozejrzymy, to imprez związanych z procesami czarownic w całej Polsce jest dosłownie kilka. Przekucie historii na ciekawostkę turystyczną poprzez zorganizowanie dużej imprezy wydaje mi się całkiem realne. To już oczywiście zadanie dla specjalistów od PR, dobranie odpowiedniej pory roku i wymyślenie formuły, która nie będzie nudna, dotrze do różnego typu odbiorców i zostanie odpowiednio zareklamowana, zapewne zachęci do przyjazdu osoby nawet spoza województwa.
Dziękuję