Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie podrabiania i przerabiania dokumentów w przychodni „Vita” w Otyniu. Śledczy zapowiadają, że przesłuchają nawet 800 pacjentów.
Doniesienie do prokuratury złożył jeszcze w ubiegłym roku lubuski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia. - Było wynikiem kontroli, jakie przeprowadziliśmy w przychodni i dotyczyło nieprawidłowości w dokumentacji. Mamy taki obowiązek – mówi Sylwia Malcher-Nowak, rzecznik prasowy lubuskiego NFZ. W przychodni, z której korzysta około 3.900 pacjentów, zakwestionowano około 950 deklaracji.
„Vita”: Nie ma żadnej afery
Początkowo postępowanie prowadziła nowosolska prokuratura, ale musiała się wyłączyć, bo dwóch jej pracowników miało w „Vicie” lekarza. Śledztwo w tej sprawie prowadzi teraz wydział przestępstw gospodarczych Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
O co chodzi? - O podrabianie i przerabianie deklaracji wyboru lekarza rodzinnego i pielęgniarek przez pacjentów przychodni „Vita”. Prowadzimy również śledztwo pod kątem wyłudzenia świadczeń na szkodę NFZ - mówi Alina Dobrowolska z Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, która nie chce zdradzić szczegółów dotyczących potencjalnego mechanizmu wyłudzenia świadczeń oraz przerabiania i podrabiania deklaracji. - Na tym etapie śledztwa nie możemy powiedzieć więcej – mówi A. Dobrowolska.
Czy w przychodni mogły funkcjonować tzw. martwe dusze?
- Martwe dusze? Nic takiego nie miało miejsca. Robienie z tego afery jest obrzydliwe! - mówi Elżbieta Tomiak, kierownik przychodni, która twardo odpiera zarzuty.
- Nie ma takiej możliwości. Wszystkie osoby, które składały u nas deklaracje, mają założone karty i się leczą, więc zarzut, że otrzymaliśmy nienależne pieniądze za świadczenia medyczne, nie ma tu uzasadnienia – dodaje pani doktor.
Jak z deklaracjami było?
E. Tomiak tłumaczy, że deklaracje od pacjentów przychodni zbierała w 1997 r., jako jedna z pierwszych w regionie, kiedy cały system dopiero „raczkował”. - Wtedy obowiązywały inne przepisy, potem kolejne zarządzenia prezesa NFZ-u przedłużały ważność tych deklaracji, a my nigdy później do nich nie wracaliśmy – wyjaśnia E. Tomiak. Jak mówi, od trzech lat praktyka wciąż jest kontrolowana przez różne instytucje. Ta ostatnia kontrola faktycznie potwierdziła nieprawidłowości w dokumentach, ale... - Bez problemu mogliśmy je usunąć, wcale nie trzeba było angażować do tego prokuratury. Dlaczego nikt nie sprawdził, że nawet ci, którzy mieli błędnie wypełnione deklaracje, cały czas się u nas leczą? Nie mam pretensji ani do funduszu, ani do prokuratury, ale odnoszę wrażenie, że wpadliśmy w tryby biurokracji – mówi E. Tomiak.
Lekarka zwraca też uwagą na drugi aspekt kontroli. - Pacjenci, szczególnie ci starsi, są wystraszeni sytuacją. Jedna pani myślała, że to ja podałam ją do prokuratury za to, że raz poszła do innego lekarza z naszej praktyki. To dowód na to, że cała sprawa nie służy ani naszej przychodni, ani pacjentom – zaznacza. - Mam wrażenie, że z nami jest tak, jak z krzyżem, który stoi przed naszą przychodnią: ktoś nas chce ukrzyżować. Ale komu na tym zależy? - pyta retorycznie E. Tomiak.
Anna Rybarczyk,
Krzysztof Koziołek,
Krzysztof Kołodziejczyk