Na teren gospodarstwa Franciszka G., znanego rolnika z Modrzycy, wjechali policjanci, prokuratorzy i obrońcy zwierząt. Akcję wywołała informacja o tym, że mężczyzna znęca się nad końmi
Przeciek na temat gospodarstwa z Modrzycy pojawił się na facebook’u i trafił do Anny Pacewicz z Zielonej Góry, która skontaktowała się z autorką internetowego nagrania. Panie zorganizowały prowokację i spróbowały wykupić od rolnika najbardziej zaniedbane zwierzę.
- Dziewczyna pojechała na miejsce, ale za pierwszym razem się nie udało, bo nie mieliśmy wagi. Przy kolejnym podejściu właściciel ocenił konia na 250 kg i zażądał 3 zł za kg. Zwierzę powinno ważyć przynajmniej raz tyle, a było skrajnie zabiedzone. Na całym ciele miało wszy i robaki. Nogi miało spuchnięte, śmierdziało - opowiada A. Pancewicz, która tymi zwierzętami jako hodowca i jeździec zajmuje się od 25 lat.
Według kobiety konia bardzo niewiele dzieliło od śmierci. Według gospodarza był on w całkiem dobrej kondycji, ale generalnie, jak to powiedział: „do odstrzału”. - Teraz jest u mnie. Dałam mu na imię Nadzieja, bo wierzę, że jeszcze da się go uratować (zdjęcie konia na okładce, dop. red.) - mówi zielonogórzanka.
Dalej wydarzenia potoczyły się już szybko. Na pomoc koniom przyszedł również Bartosz Krieger, szef Biura Ochrony Zwierząt z Zielonej Góry, który powiadomił Prokuraturę Okręgową w Zielonej Górze. W piątek mundurowi weszli na teren gospodarstwa, gdzie znaleźli kilkanaście koni, ale także szczątki martwych zwierząt. Te jeszcze żywe były trzymane w okropnych warunkach, w ciasnym betonowym budynku, pełnym niewywożonego od dawna gnoju. Nie miały jedzenia. Ich stan wskazywał, że od dawna nikt się nimi nie zajmuje. - Pan G. na każde pytanie miał cwaną odpowiedź. Dlaczego nie zrobił dla nich wybiegu, choć ma takie pola? Bo by schudły od biegania. Dlaczego ich nie karmi? Karmi, ale akurat nie ma klucza do komórki z owsem i sianem, bo syn zabrał i wyjechał. Uderzył przy mnie leżącą 20-letnią klacz, a jak zwróciłam mu uwagę, to stwierdził, że gdyby chciał ją uderzyć, to wziął by kij. Wrzeszczał, klął, był agresywny - relacjonuje A. Pacewicz.
Informacje uzupełnia prokurator rejonowy z Nowej Soli Łukasz Wojtasik. - Po sygnale od kolegów z prokuratury okręgowej wydaliśmy decyzję o przeszukaniu gospodarstwa, gdzie weszliśmy razem z policją i przedstawicielami organizacji chroniącymi zwierzęta. Gospodarz rzucał się na policjantów. Mundurowi chcieli go zatrzymać, ale nie zezwolił na to lekarz. Franciszek G. prawdopodobnie usłyszy zarzut naruszenia nietykalności funkcjonariusza. Na terenie posesji zabezpieczyliśmy szczątki zwierząt. Dwa konie wyprowadzono - mówi prokurator.
W całej sprawie bardzo nurtujący jest wątek nadzoru lekarza weterynarii. Wszyscy zastanawiają się, jak to możliwe, że ten nie podjął odpowiednio wcześnie właściwych kroków. - Jeśli zwierzętom dzieje się krzywda i ktoś o tym wie, to czemu nie dał nam znać wcześniej? Dopiero we wtorek dostaliśmy sygnał i zrobiliśmy doraźną kontrolę w środę, która wykazała pewne nieścisłości, ale nic poza tym. Mój pracownik ustalił, że dwa konie nadają się do leczenia. Przepisy nie wymagają nawet, żebyśmy oglądali każde gospodarstwo raz na dwanaście miesięcy, ale akurat tam byliśmy rok temu i nie odnotowaliśmy żadnych problemów - broni się Józef Malski, powiatowy lekarz weterynarii.
Jego zdaniem relacje obrońców zwierząt na temat koni z Modrzycy mogą być przesadzone. - Jeśli ktoś na co dzień ma do czynienia z końmi, które żyją w ładnych boksach w stajniach, to zwierzęta na gospodarstwie będą mu się wydawać zabiedzone. Jadę tam dzisiaj z lekarzem i sam ocenię sytuację - powiedział w poniedziałek rano J. Malski.
Kontroli weterynarzy w gospodarstwie przyjrzy się również prokurator. - Wiemy, że część z tych zwierząt, przynajmniej te zabrane na samym początku, były w bardzo złym stanie zdrowotnym. Gdyby się okazało, że coś wcześniej było nie tak, a inspektor niespecjalnie mocno reagował, to pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia, czy wszystko zrobił tak, jak trzeba. Od samego Franciszka G. trudno wyciągnąć jakiekolwiek dokumenty, zarówno o ilości koni, ale także o stanie ich zdrowia. Rolnik upiera się, że ma zalecenia naprawcze od weterynarza, ale nie chciał nam ich pokazać - opowiada prokurator Ł. Wojtasik.
- Tam źle działo się już wcześniej, ale jakoś służby nie reagowały. Znam historię dostawcy warzyw, który na terenie gospodarstwa widział psa z końską nogą w pysku - mówi A. Pacewicz.
Powiatowy lekarz J. Malski zgodnie z zapowiedzią pojechał do Modrzycy. Wizyta w gospodarstwie nie spowodowała, że zmienił zdanie. - Coś trzeba pomalować, coś posprzątać, ale nie ma tu takiej tragedii, jak niektórzy twierdzą. Nie mam zastrzeżeń do stanu zdrowia 16 koni, które tu zostały. Ich stan oceniam na „średnio dobry” - powiedział weterynarz. - Kontrola trwa, wydaliśmy swoje zalecenia i jeśli sytuacja się nie poprawi, to podejmiemy czynności administracyjno-prawne - dodał.
Właściciel zwierząt w piątek po południu trafił do szpitala. We wtorek powinien zostać przesłuchany w siedzibie śledczych. Za samo znęcanie się nad zwierzętami grozi mu do roku pozbawienia wolności, a za uśmiercenie lub znęcanie ze szczególnym okrucieństwem do dwóch lat więzienia.
Artur Lawrenc, masa