W Bytomiu Odrzańskim hasło „most” powoduje, że ludziom zaczynają błyszczeć oczy, zapala się wewnętrzna lampka marzeń i jeśli jest to właśnie jakieś grupowe posiedzenie, towarzystwo znacznie się ożywia. Wszyscy jak jeden mąż jak najbardziej są za tym, by most odbudować, żeby znów nad Odrą zawisł przynajmniej tak piękny, jak ten sprzed 1945 roku. Roztaczane są wizje wygodnych podróży na drugi brzeg, ogromnych ułatwień komunikacyjnych dla mieszkańców obu brzegów Odry, wsparcie tej idei jest tak ogromne, że aż dziwne wydaje się, że przez ostatnie 70 lat ci ludzie radzili sobie bez mostu.
Z drugiej strony, żaden z dzisiejszych mieszkańców mostem z Bytomia do Siedliska nigdy nie przejechał, a znają go jedynie z przedwojennych pocztówek i archiwalnych zdjęć. - Nie pamiętamy starego mostu. Gdyby było tak, że ktoś na naszych oczach go zniszczył, to byłoby inaczej. Ludzie mieliby poczucie, no jak, przecież był, a teraz go nie ma, trzeba go odbudować, bo chodziliśmy do sąsiada, do brata. Ale tak nie było. Tymczasem od początku mojego mieszkania w Bytomiu wszędzie słyszałem: most, most, most. Kiedy zostałem burmistrzem, pytano: burmistrz, kiedy będzie most? – wspomina Jacek Sauter.
Burmistrz Bytomia sprawę mostu na Odrze określa mianem „idee fixe”, co należy rozumieć jako natrętną myśl, notorycznie powracającą, ale i równie mało realną. 500-letnia idea powstania mostu graniczy wręcz z obsesją. Dwukrotnie ową obsesję zmaterializowano, dwukrotnie zakończyła się rozczarowaniem. Mostu dziś nie ma, ale bytomianie broni nie składają. Podejście nr trzy do budowy mostu ma swoje korzenie w latach 80. XX wieku, niby z przyczyn naturalnych się rozmyło, ale to tylko pozór. Sprawa mostu dla mieszkańców nadodrzańskiego miasteczka jest nadal otwarta. W tym momencie nie rzucimy jednak kart na stół, o tym później, a tymczasem przyjrzyjmy się, jak to z bytomskim mostem bywało.
Idei dwukrotna materializacja i dwukrotny upadek
Idea budowy mostu w Bytomiu powstała już na początku XVI wieku, czyli właśnie ok. 500 lat temu. Dr Tomasz Andrzejewski, dyrektor nowosolskiego muzeum, przybliża narodzenie się owej idei. Zwraca też uwagę, że od początku mostowi było, zwał nie zwał, pod górkę. - Rodzina Rechenbergów chciała zbudować most na początku XVI wieku z bardzo prostego powodu, jako właściciele Bytomia Odrz. i Siedliska chcieli mieć naturalną przeprawę. Na przeszkodzie budowy stanął Głogów jako miasto stołeczne Księstwa. Stolica miała prawo pobierania opłat mostowych i drogowych przez szlaki idące przez Głogów i nie chciała dopuścić do budowy mostu. Próba budowy została zablokowana – słyszymy od T. Andrzejewskiego. Podsumowując, zanim Rechenbergowie budowę zaczęli, już ją skończyli. Ale ziarno pomysłu zostało zasiane.
100 lat później nowi właściciele Zamku w Siedlisku i Bytomia, Schonaichowie, do pomysłu budowy mostu wrócili. - Postanowili budować most i zaczęli tę budowę bez zgody cesarskiej. Budowę znowu oprotestował Głogów i prace stanęły. Dopiero w 1616 roku cesarz wydał zgodę na dokończenie budowy. Ukończona została dwa lata później, z tym że to było obwarowane warunkami. Nie mogli przez ten most przechodzić kupcy, którzy przemieszczali się w okolice Głogowa, czyli nie mogli ominąć stolicy. Most był gotowy w 1618 roku – słyszymy od T. Andrzejewskiego.
Ile trudu kosztowało zbudowanie drewnianego mostu przez szeroką rzekę, dziś trudno sobie wyobrazić. Na kogo drzewo spadło przy wyrębie karolackich dębów, ile koni zajechało się, ciągnąc bale po bagnistych brzegach? Niejeden się pewnie utopił, niejeden budowę zdrowiem przypłacił. Sam Georg von Schonaich mostem długo się nie pocieszył, zmarł w lutym 1619 roku.
Most nie przetrwał zbyt długo. - Wybuchła Wojna 30-letnia. Miasto było zajmowane przez Szwedów, wojska cesarskie i Bóg wie jeszcze jakie i most został zburzony – podsumowuje pierwszą materializację idei mostu T. Andrzejewski.
Pomysł Rechenbergów sto lat czekał na realizację, most przetrwał ok. 22 lata i zniknął. Tym razem na lat 300.
- Idea budowy nowego mostu w Bytomiu odżyła ponownie u schyłku XIX w. W 1897 r. powołano w mieście społeczny komitet budowy mostu. Działania wspierał właściciel Siedliska książę Carl Carolath-Beuthen. Sześć lat zbierano potrzebną dokumentację. W 1903 r. wydanie zgody na budowę uczczono w mieście uroczystym festynem. Przez następne dwa lata prowadzono prace przygotowawcze na obu brzegach rzeki. Na prawym brzegu wybudowano drogę z Siedliska oraz dwustumetrową rampę prowadzącą do mostu. Prace te zbiegły się z przeprowadzanymi na zlecenie rządu regulacjami rzeki Odry. W samym Bytomiu przebudowano część ulic Nowego Miasta oraz przygotowano rampę wjazdową na most. Wykonania konstrukcji samego mostu podjęła się zielonogórska firma Beuchelt & Co. Prace zakończono w 1907 r. Jego konstrukcja była imponująca. Główne stalowe przęsło miało długość 102 m, kolejne 36-metrowe przęsła łączyły główną konstrukcje z ziemną rampą na prawym brzegu. Łączna długość konstrukcji wynosiła 840 m, co czyniło most jednym z najdłuższych na Dolnym Śląsku. Konstrukcję stalową wzbogacono secesyjnymi zdobieniami, lampami oraz herbem miasta. Uroczyste oddanie mostu do użytku nastąpiło 16 czerwca 1907 r. Zorganizowano z tej okazji wielki festyn ludowy, liczne koncerty a wieczorem iluminacje z setkami kolorowych lampionów i pokazem sztucznych ogni. Lokalna gazeta „Beobachter an der Oder” wydała z tej okazji specjalny numer, publikujący m. in. wiersze napisane na tę okoliczność przez mieszkańców miasta – opisuje podejście do budowy mostu nr 2 T. Andrzejewski.
To ten most, który wszyscy znamy z pocztówek. Prócz tego, że był arcydziełem technologicznym, miał w sobie nieodparty urok. Bytomianie nie dość, że most w końcu mieli, to jeszcze był zachwycająco piękny, o ile można tak mówić o moście. Cieszył bytomian przez 38 lat.
- W połowie stycznia 1945 r. przez Bytom przemaszerowały dziesiątki tysięcy uciekinierów. W ten sposób odciążono mosty w Nowej Soli i Głogowie, którymi przemieszczało się wojsko. Wiadomo, że wtedy na moście działy się dantejskie sceny. Np. zostało powieszonych kilku ukraińskich nacjonalistów będących w armii niemieckiej, którzy próbowali rabować. W nocy z 9 na 10 lutego bytomski most został wysadzony przez wycofujące się wojska niemieckie.
Samo zniszczenie mostu ma ciekawą historię, podobno tak do końca saperzy tego mostu nie upilnowali, bo przeszła rosyjska czołówka do Bytomia. Tam trafili do gorzelni, napili się, a potem wrócili na drugą stronę. Dopiero wtedy Niemcy się „kapnęli” i wysadzili konstrukcję. I ta konstrukcja mostu leżała sobie przez kilka miesięcy w nurcie rzeki, ale Rosjanie szybko go sprzątnęli, bo tarasował żeglugę na Odrze. Była ona potrzebna dla wojska, tym bardziej, że rzeka przez dwa lata była zarządzana przez „wyzwoleńczą” flotyllę. Elementy mostu trafiły na składowisko rejonu dróg w Siedlisku. Podobno kawałki tam jeszcze leżą.
Kiedy go sprzątnięto zapadła decyzja, że nie ma sensu odbudowywać, bo nie ma znaczenia strategicznego. Władze uznały, że nie jest miastu potrzebny. W ten sposób zerwano wielowiekowy związek Bytomia z terenami położonymi na prawym brzegu – zamyka historię mostu T. Andrzejewski.
Od 1945 roku Bytom znów nie miał mostu. Ale przesunęły się granice, w Bytomiu zamieszkali nowi ludzie, że most był, wiedzieli wszyscy, choć nikt go na własne oczy nie widział. Ale jego magia wciąż trwała, wciąż śnił się po nocach mieszkańcom, w myślach przechodzili po nim bytomianie na drugi brzeg, do rodziny w Siedlisku, na grzyby, na ryby, bo na drugim brzegu może lepiej biorą albo choćby po to, żeby się na drugą stronę przejść, na spacer, z mostu w toń zerknąć i suchą nogą wrócić.
Jak wspomina burmistrz Jacek Sauter, w latach 80. zawiązał się w Bytomiu społeczny komitet budowy mostu. - Spółdzielnia Nadodrze zadeklarowała, że da kasę na cement i beton, a Cynkment, że da materiały na zbrojenie. Wydawało się to wszystko proste. Władze miasta wypuściły komitet z jego szefem, Władysławem Szybiakiem na czele do Warszawy, do ministra obrony narodowej, pomijając drogę służbową, czyli województwo, partię. Naszych działaczy pogonili, bo co roku Głogów u nas robił przeprawę na wypadek wojny. Mówili, że nieprzyjaciel w pierwszych godzinach wojny bombarduje przeprawy stałe. Czyli jakby zrobiono most, to trzeba byłoby zmienić plany, wtedy jeszcze Układu Warszawskiego, że tam nie może być przeprawy tymczasowej. I tak się sprawa z mostem zakończyła – wspomina J. Sauter.
Trzecie podejście
Bytomski sen o moście trwa już 500 lat, co jakiś czas ten temat ponownie wypływa. Przesłanką do ponownego zajęcia się tym tematem była pewna historia sprzed paru miesięcy.
Otóż rozmawiając z jednym z mieszkańców Bytomia usłyszeliśmy, że wizja mostu nie zginęła, co więcej, jest spora grupa ludzi, którzy byliby skłonni budowę wesprzeć. Dopytując o przyczynę takiej decyzji, usłyszeliśmy: chcemy po sobie zostawić dla tego miasta coś trwałego, coś, co nas przeżyje i zostanie tu na długo. Mamy takie marzenie, żeby móc przejść na drugi brzeg, niech nawet nie będzie to most transportowy, samochodowy, ale żeby takie przejście powstało.
J. Sauter słysząc to unosi w zdziwieniu brwi do góry i mówi: - To dla mnie wielka rzecz, że ktoś z moich mieszkańców mówi, że przeznaczyłby swoje pieniądze, niemałe pewnie zresztą na inwestycję. Jeżeli ktoś tak mówi, to z punktu widzenia miasta, patriotyzmu lokalnego, to wspaniała rzecz, kapitalna dla mnie informacja. To dowód na to, że mam wspaniałych mieszkańców i potwierdza to idee fixe, którą w Bytomiu przed laty poznałem. Nikt nie myśli, nie proponuje takiej rzeczy, jeśli nie kocha Bytomia.
Sam Sauter „ideą mostu” przez te lata mieszkania w Bytomiu też przesiąkł. Ale ową bytomską ideę racjonalizuje. - Mieszkańcy, i to nierzadko, pytają mnie: burmistrzu, kiedy most? Ostatnio miałem gości, i taka para emerytów mówi do mnie, że fajnie byłoby przejść na drugą stronę. Podchodzę do nich i pytam: jasne, ale co on by nam dał? Oprócz sentymentu, bo po drugiej stronie nie ma dróg? Z punktu widzenia komunikacyjnego on by niczego nie załatwił. Gdyby ktoś chciał jechać nim np. na Sławę, to pewnie pojechałby i tak przez Nową Sól, żeby w lesie podwozia nie urwać. Na ryby? Wędkarze mówią, że im wszystko jedno czy łowią z jednej czy z drugiej strony. Na grzyby może tak. Kto wie, może mieszkańcy gm. Siedlisko przyszliby do nas na zakupy? Tyle. Historycznie most był potrzebny, bo płody rolne z gminy Siedlisko wożono na bocznicę kolejową do Bytomia – mówi włodarz miasteczka.
Że dawniej most miał również jedynie lokalny charakter, potwierdza T. Andrzejewski: - Most nigdy nie miał charakteru komunikacyjnego dla rozwoju regionu ani gospodarczego w sensie globalnym, tylko bardzo lokalnym, majątkowym. Ten most służył Schonaichom do tego, żeby skrócić drogę wożenia płodów rolnych z terenu folwarków znajdujących się po drugiej stronie Odry. Nie było żadnych głównych dróg do większych ośrodków miejskich, tylko do folwarków w Siedlisku. Na początku XX w. wybudowano sieć kolejki wąskotorowej, której tory biegły po moście. Płody rolne były doprowadzane do kolei szerokotorowej w samym Bytomiu i tam przeładowywane. Druga taka stacja końcowa tego sytemu kolejki wąskotorowej, która na marginesie powiem, miał 90 kilometrów (inf. z 1924 roku), na terenie majątku powstała także w Lipinach – wyjaśnia.
Burmistrz Sauter wie, że duży, drogowy most nie ma racji bytu, a po drugie byłby makabrycznie drogi. - Głogów jest na jednym moście, Nowa Sól na jednym moście, potem Cigacice. Potrzebny to jest most w Milsku, który szacunkowo ma kosztować 170 mln zł a i tak mowa o nim kończy się na niesprecyzowanych planach. Nasz, nawet o połowę tańszy, kosztowałby prawie 100 mln. Więc ja przed laty założyłem, że z naszej strony byłoby to wołanie samotnego na puszczy, gdybym walczył w państwie polskim lub w Unii o most. Kolejna rzecz, sieć komunikacyjna. Czyli gdybyśmy dziś chcieli budować most, a powinien być o dużym tonażu, bo szkoda budować na furmanki. Jeżeli duża nośność, to nie w Bytomiu, nie w tym samym miejscu, bo mamy ciasne ulice w centrum. Tam te duże 40-, 50-tonowe tiry, które poruszają się jak czołgi, nie wjadą. Mówiąc realnie, jeśli Milsko, gdzie płynie prom za promem, nie może się doczekać mostu, to nie ma co realnie zaczynać walki o most z punktu widzenia pieniędzy unijnych, bo nie mamy najmniejszych szans. Rozmawiacie z gminą, która ma 16 mln zł budżetu, na same przyczółki byśmy w 10 lat nie uzbierali przy anulowaniu wszystkich innych inwestycji. Ale jeżeli powiemy o turystycznym moście, to państwo nie powinno na to pieniędzy dać, skoro to nie jest alternatywa dla Nowej Soli czy Głogowa. Nie staraliśmy się o to oficjalnie w okresie mojej pracy, bo nie ma na to szans. Ja oczywiście o tym z władzami województwa rozmawiałem, ale zawsze słyszałem, że porozmawiamy po Milsku. Jeśli ktoś dałby mi argumenty „a”, „b”, „c”, „d” za budową mostu, gdyby takie były, to bym się przykuwał do kaloryferów w ministerstwach, ale ja niestety tych argumentów znaleźć nie mogę – rozkłada ręce burmistrz Bytomia.
A kładka? Wisząca, turystyczna, dla pieszych, rowerów, motocykli? - Od kilku lat mam z tyłu głowy, żeby z wójtem Siedliska uaktywnić tereny nadodrzańskie, zrobić jakieś wioski indiańskie, zrobić kładkę wiszącą. To pomysł, który owszem, może być realizowany bez pieniędzy gminnych. Nawet w programie prac dla studentów na Wydziale Dróg i Mostów na jednym z uniwersytetów jest temat pracy „Budowa kładki wiszącej”. To wprowadził do listy jeden z profesorów zakochanych w Bytomiu. Kiedyś może jako atrakcję turystyczną coś takiego zrobimy. Ale to byłoby substytutem mostu – podsumowuje J. Sauter.
A może chodzi
o coś całkiem innego?
W pewnym momencie pytamy burmistrza Sautera: a może to nie chodzi o most jako taki a bardziej o pewien symbol, pewną filozofię - na brzegu Odry świat dla Bytomia się kończy i nie można dalej iść. W każdą stronę, w tę nie. - Albo faktycznie w świadomości rzeka jest naszą granicą, końcem świata, albo też nam się wydaje, że most zmieni nasze życie. Tylko to też jest złudne, bo czasami po realizacji tego, o czym marzy się pół życia, budzimy się z ręką w nocniku. Ja osobiście to pragnienie mostu kojarzę z okresem Polski Ludowej, czy nie było tak, że szukano otworu do lepszego świata? Wyobraźmy sobie sytuację, mamy komunę, przyjeżdżam do Bytomia z Nowej Soli, a tu wszyscy mówią o moście. Jest socjalizm, puste półki sklepowe, a tu słyszę o jakiejś zniszczonej przed laty konstrukcji. Nastawienie chyba było takie, że może by ten most świat zmienił. Latami nakręcaliśmy się, że powinien być odbudowany – podsumowuje burmistrz Bytomia.
Rzeki od zawsze były dla ludzi kłopotem, trzeba było trudu, by dostać się na drugi brzeg. Bytom i Siedlisko, niegdyś przecież jeden praktycznie organizm, ma dziś wzdłuż ciała dziurę z wodą. Stąd most od 500 lat jest naturalną próbą pokonania tej bariery. Jednak poczucie jedności, scalenia, wyznaczania sobie drogi, celów, zwycięskiego pokonywania przeszkód, co jest w gruncie rzeczy istotą budowy mostu, jest również na wskroś symboliczne w wymiarze ludzkiej egzystencji. A i rzeka symbolem wszak jest czasu, a most jakby czymś trwałym ponad czasem zawieszonym. „Chcemy po sobie coś pozostawić”, mówią bytomianie, co w tym ujęciu jest jakże znaczące. Tę bytomską tęsknotę zaleczyć mogą trzy warunki: pierwszy: przestanie płynąć woda w Odrze; drugi: zniknie Bytom; trzeci: powstanie most.
I najbardziej prawdopodobny mimo wszystko wydaje się ten trzeci.
Marek Grzelka
Mariusz Pojnar