„Kiedyś popatrzę na Was z nieba”
Kiedy pytamy nowosolan, gdzie widzą Ojca Medarda, odpowiadają zgodnie: spacerującego ulicami miasta, stojącego w cieniu przy kościele, opierającego się o bramki na skrzyżowaniu przy rondzie. - Bardzo interesował się wiarą ludzi, miał takie zacięcie ewangelizacyjne, zawsze, kiedy w jego kręgu pojawiała się nowa postać, poświęcał jej czas i uwagę, by tego człowieka poznać. Był takim siewcą, każdy nowy człowiek, to nowy kontakt, szansa przekazania dobrej nowiny, miłości dobroci Pana Boga, który się o nas troszczy i nami interesuje i nie jesteśmy mu obojętni. I właśnie Medard taki był w kontakcie z każdym człowiekiem, bez wyjątku, nie dzieląc ludzi na lepszych i gorszych, w każdym dostrzegał człowieka a jako duszpasterz w każdym dostrzegł osobę, którą może się zatroszczyć – mówi o Ojcu Medardzie proboszcz o. Grzegorz Marszałkowski.
Znająca Ojca od 30 lat Zofia Mikusińska przyznaje, że każda osoba, z którą rozmawiał, odchodziła inna a każdym dom, który odwiedzał, pozostawiał odnowionym. Ojciec specjalnie nie pouczał, wystarczyło, że był, a wszystko stawało się lepsze, a problemy jasne i proste do rozwiązania. Interesowały go ludzkie problemy, uważnie i z powagą ich słuchał. Kiedy spowiadał, przed konfesjonałem ustawiały się długie kolejki. Ojciec żartował, że przychodzą do niego tak tłumnie, bo myślą pewnie, że nie słyszy a on słuch miał dobry. W jednej z rozmów powiedział też, że przy spowiedzi nie należy zakrywać Miłosierdzia Bożego zbytnim gadulstwem. Spowiedź jest na odpuszczenie grzechów. Nauk można udzielać później, po spowiedzi. I tak właśnie postępował, rozmawiał z mieszkańcami wszędzie, gdzie nadarzała się okazja: na ławce, na spacerze, w autobusie. Reagował na każdą prośbę o modlitwę. Odpowiadał na każdy list. Gdy nie mógł już pisać sam, dyktował komuś. Kiedy zaprzyjaźniona studentka zawsze przed egzaminem dzwoniła do Ojca Medarda z prośbą o modlitwę. Teraz broni już pracy magisterskiej. - Żartowaliśmy, że to Ojciec przeszedł studia i teraz będzie pracy bronił. A Ojciec cieszył się, że daje wsparcie – opowiada pani Z. Mikusińska. Ojciec przy każdej okazji zaskakiwał poczuciem humoru i celnymi puentami. „Teraz się niczego nie boję, bo rondo jest moje” - żartował uśmiechając się, gdy rondo obok kościoła zostało nazwane jego imieniem. - Kiedy miał gości prosił, żeby trzy razy przejechać z nim dookoła ronda i cały czas się uśmiechał – wspomina pani Zosia. Sam Ojciec mawiał „Spaceruję wzdłuż żółtych płotków i obserwuję jak samochody sprawnie i bezpiecznie pokonują skrzyżowanie. Najserdeczniej dziękuję za to niezwykłe odznaczenie. Ale tak w naszych sercach to rondo nazywajmy sobie rondem przyjaźni”. To było jedyne odznaczenie, o którym Ojciec mówił i które sprawiło mu radość. Odznaczenie od nowosolan. Otrzymał wiele medali i krzyży zasługi: Krzyż Waleczny, Krzyż Armii Krajowej. Od Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Polski Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. - Nie przywiązywał do nich większej wagi. Nigdzie ich nie ma, nie wiem, co się z nimi stało – stwierdza pani Zofia. W jednym z wywiadów Ojciec Medard wyznał, że w ostatnich latach jest po szkole św. siostry Faustyny. - Za jej wzorem, przy śmierci nie liczę na własne zasługi, lecz wyłącznie na Miłosierdzie Boskie – zaznaczył o. Medard.
- Miał ogromny dystans do spraw, do których ludzie przywiązują dużą wagę, do spraw materialnych, uznania. Tym też zarażał ludzi, żeby się nie przejmowali rzeczami, które w perspektywie życia wiecznego są drobne – mówi o. Grzegorz Marszałkowski.
Ojciec Medard gasł powoli przez ostatnie dni. O. G. Marszałkowski mówi, że zasnął w Panu, oddech tracąc we śnie, odszedł bardzo spokojnie.
- Byliśmy od jakiegoś czasu świadomi, że ta śmierć przyjdzie, ale pocieszaliśmy się, że jest dobrze, lepiej. Wcześniej bowiem miał taki kryzys, zaczęło się miesiąc temu. Przejawiał mniejszą ochotę do obchodzenia swojego jubileuszu, mówił do nas, że może niekoniecznie dożyje stu lat, że jemu się nie chce dożywać tej imprezy. Już nie wychodził, nie wędrował po mieście, nie odwiedzał ludzi w domach, całe dnie się modlił w swojej celi, sam albo z tymi, którzy go odwiedzali, z braćmi – relacjonuje o. Grzegorz.
Do ostatnich chwil był z nim ojciec Jan, kilkakrotnie przychodził do niego wieczorem i w nocy, dawał pić, przemywał twarz, zwilżał usta.
Był bardzo znany nie tylko w naszym rejonie, ale też w całym kraju, szanowano go w kręgach kombatanckich, patriotycznych, bo zawsze był wielkim patriotą, modlił się za ojczyznę, interesował się sytuacją w kraju. - Śmierć ojca Medarda była wielkim zaskoczeniem – przyznaje o. Grzegorz.
Przy okazji setnych urodzin Ojca Medarda miała pojawić się książka, wspomnienia. Są zgromadzone materiały. - Jego życie było wielkim bogactwem, jego postać wszystkich nas inspiruje. Jego śmierć zmusza do refleksji, jak my wyglądamy wobec niego. Był przykładem do naśladowania, przykładem dobrego kontaktu z drugim człowiekiem, przykładem pasterza, który ciągle sieje Słowo Boże, chce pomagać ludziom, głosić im Chrystusa, modlić się za nich – zaznacza o. G. Marszałkowski. Większość z nas ledwie jest w stanie sobie wyobrazić ten kawałek historii, jaką współtworzył i widział na własne oczy Ojciec Medard. - Kiedyś popatrzę na Was z nieba, gdy Wy będziecie mieć tyle samo lat – powtarzał do nas często Ojciec Medard.
Monika Owczarek