„Mocarz” zaprowadził Mateusza do grobu
Ta śmierć wstrząsnęła mieszkańcami Kożuchowa. 22 kwietnia najpierw z wody wyłowiono ciało Mateusza U., 26-letniego mieszkańca tej miejscowości, a potem jego koledze postawiono zarzut, który obarcza go śmiercią chłopaka.
Okoliczności tej tragedii od początku były niejasne. Mglisty obraz zdarzenia wynikał m. in. z tego, że Tomasz M. (26 l. ), chłopak, który był tego dnia z Mateuszem, kilkakrotnie zmieniał wersję dotyczącą swojego udziału w zdarzeniu. Przesłuchiwany był aż siedem razy.
Ostatecznie śledczy postawili mu zarzut. Akt oskarżenia trafił do sądu 21 listopada.
- Mężczyzna najpierw udzielił zmarłemu środka psychoaktywnego w postaci dopalacza, a następnie odepchnął go narażając na utratę życia, co skutkowało stoczeniem się poszkodowanego ze skarpy i upadkiem do zbiornika wodnego, popularnie nazywanym w Kożuchowie „gliniankami”, w wyniku czego nieumyślnie doprowadził do utonięcia Mateusza – informuje Łukasz Wojtasik, szef nowosolskiej Prokuratury Rejonowej.
Według śledczych Tomasz M. miał możliwości podania pomocnej ręki swojemu koledze.
- Mógł to zrobić nie narażając się na niebezpieczeństwo utraty życia lub uszczerbek na zdrowiu, dlatego postawiliśmy mu zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci – mówi Ł. Wojtasik.
Na samym początku śledczy rozważali, czy nie postawić Tomaszowi M. zarzutu nieudzielenia pomocy. Ostatecznie kwalifikacja czynu jest inna. Dlaczego?
- Braliśmy to pod uwagę, ale nie możemy postawić takiego zarzutu komuś, kto spowodował całe niebezpieczeństwo. Istnieje związek przyczynowy między zachowaniem się sprawcy, a zaistniałym skutkiem śmiertelnym – mówi Ł. Wojtasik.
Za nieumyślne spowodowanie śmierci grozi do pięciu lat więzienia.
Co w toku śledztwa ustalili prokuratorzy?
Mateusz U. i Tomasz M. spotkali się 22 kwietnia. Wcześniej Mateusz zadzwonił do Tomasza ok. 16.00. Po 17.00 przyjechali do niego do domu. Udali się w rejon starej cegielni na „glinianki”. Samochód Mateusza został pod domem Tomasza. Przy stawku na plaży zapalili dopalacza o handlowej nazwie „Mocarz”.
W miejscu gdzie palili, znajdowała się skarpa. Mateusz zaczął się wyginać, przechylił się do tyłu, jego kolega złapał go pod pachy i trzymał, ale z sekundy na sekundę stawał się dla niego coraz cięższy. Obaj przewrócili się. Mateusz leżał częściowo na oskarżonym, ten próbował się podnieść i wepchnął Mateusza do wody. Przez kilkanaście minut siedział na brzegu, po czym wstał i poszedł do domu. Zjadł obiad, a potem oglądał telewizję. O 22.00 wziął latarkę i ponownie poszedł na cegielnię. Chciał zobaczyć, co się dzieje z Mateuszem. W tym czasie były tam już służby ratunkowe.
Taką wersję ustalili śledczy. Tomasz M. nie przyznaje się do zarzucanego mu czynu. Najpierw zaprzeczył, że był z Mateuszem na „gliniankach”. Potem opowiedział, co faktycznie się wydarzało na tym kąpielisku, co pokrywa się z naszymi ustaleniami. A potem stopniowo modyfikował zeznania, chcąc umniejszyć swój udział w zdarzeniu. W ostatecznej wersji przyznaje się tylko do tego, że był na „gliniankach” i palił dopalacza z kolegą – opowiada Ł. Wojtasik.
- Skąd mieli dopalacze? - zapytałem.
- Namierzyliśmy człowieka, który sprzedał tego dopalacza, ale nie im obu, ale tylko podejrzanemu, i wiemy, że to nie była pierwsza transakcja między nimi – odpowiada Ł. Wojtasik.
Mariusz Pojnar