-Maszyny są jak kobiety. Jak dobrze „posmyrasz” to dają. Ostatnio staram się je omijać z daleka. Za dużo zabrały... - opowiada jeden z nowosolskich hazardzistów.
Juliusz Cezar wraz z Markiem Antoniuszem większość swego wolnego czasu spędzali grając w kości lub obstawiając walki kogutów. Nałogowym graczem był również pisarz Fiodor Dostojewski. Ale naukowcy na poważnie zajęli się hazardem dopiero pod koniec XX wieku. W dzisiejszych czasach hazardzistą może być każdy. I wiele osób z tego „przywileju” korzysta – napisała we wstępie swojej pracy licencjackiej Ilona Lewandowska, nowosolanka, która opisuje w niej problem hazardu.
Wygrał 14 tys. a ile przegrał?
Opowiada hazardzista nr1. Nie chce rozmawiać pod nazwiskiem. Prośby o anonimowość, to wspólna cecha wszystkich moich rozmówców. - To było z cztery lata termu. Najpierw wrzucałem „blaszaków”. Z reguły były to „piątki”. Moja pierwsza, poważna wygrana to było 700 zł. Trochę z tego przepiłem. Jasna sprawa, zwycięstwo trzeba oblać. Parę złotych jednak zostało. I to mi się spodobało. Z czasem zacząłem wrzucać coraz więcej. W kółko Macieja powtarzałem sobie, że wygram. To było złudne, bo maszyna „daje” i zabiera...
- Ile zabrała?
- Nie jestem w stanie policzyć, ale w sumie to chyba jestem na „zero”. Mam umiar, wiem kiedy skończyć.
Hazardzista nr 2, krótko przed trzydziestą: - Maszyna jest jak kobieta. Jak dobrze „posmyrasz” to da. Ostatnio staram się je omijać z daleka. Za dużo mi zabrały. W plecy jestem kilkanaście tysięcy. Nie mam pracy i nie mam z czego oddać. Nie mam nawet na „szlugi”.
Za dobre „smyranie” maszyna potrafi się czasem odwdzięczyć. W jednej z nowosolskich knajp „maszynista” miał kilka lat temu wygrać 14 tys. zł. - Byłam przy tej wygranej - zapewnia nowosolanka, która... woli zostać anonimowa. - Ile wcześniej przegrał, nie wie nikt – kończy kobieta.
Historia innej wygranej: - Znam gościa, który w jeden dzień wygrał 7.000 zł. Na drugi dzień kupił coś do domu za dwa „koła”. Resztę przegrał. Dzień później przyszedł do mnie pożyczyć 100 zł. Oczywiście na maszyny. Powiem więcej, znam gościa, który w jeden dzień przegrał 80 tys. zł. Tak, był z Nowej Soli - mówi mężczyzna odpalając kolejnego papierosa.
Hazard żyje
Maszyny stoją porozstawiane po salonach, barach i stacjach benzynowych a nawet sklepach. Graczem może być każdy, bez względu na płeć czy wykształcenie. Wydawać by się mogło, że w ostatnim czasie padły zaledwie dwie ofiary hazardu - Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki, a więc odwołani ze swoich funkcji politycy Platformy Obywatelskiej, którzy mieli lobbowali na korzyść biznesu hazardowego.
Hazard codziennie pociąga za sobą dramaty zwykłych ludzi, z których żyje. Bo polska zabawa z losem to wcale nie wyfraczeni bogacze i ich szczupłe towarzyszki życia obstawiające ruletkę w luksusowych kasynach. To niejednokrotnie „szaraki”, którzy do stracenia mają o wiele więcej niż pieniądze. Grają w złudnej nadziei na wielkie zwycięstwo a ich historię kończą z poważnymi ludzkimi dramatami. I czasem tylko - jak w przypadku piłkarza Jagielonii Białystok Kamila Grosickiego - przedostają się one do mediów. Grosicki podobno z tego wyszedł. Podobno...
Na „0”
Nowosolanka Ilona Lewandowska zrobiła z graczy bohaterów swojej pracy licencjackiej. Temat - „Hazard w życiu dorosłych mężczyzn”. Jakie wnioski? - Jednym z aspektów pracy było wykazanie na ile częstotliwość uprawiania hazardu ma wpływ na poczucie bezpieczeństwa moich rozmówców. Wyniki są zatrważające. Hazard w swojej najgorszej postaci może doprowadzić do ruiny psychicznej i ekonomicznej gracza i jego bliskich – mówi nowosolanka.
W zakończeniu jej pracy licencjackiej czytamy: - Moim osobistym pragnieniem jest wystąpić z apelem do rodzin hazardzistów i osób współuzależnionych. Uważam, że wsparcie i wytrwałość bliskich bywa niekiedy cenniejsze od niektórych metod terapeutycznych. Należy pamiętać, że hazardzista to człowiek, który potrzebuje pomocy.
Hazaradzista nr 1 - Pomoc? Nie wydaje mi się, żebym jej potrzebował - Wiem kiedy skończyć.
„Być” z maszyną
- Zaczyna się na trzeźwo, może przy małym piwie. Wrzucanie w maszynę staje się łatwiejsze, kiedy już jestem „na bani”. Wtedy wielkość stawek, które wrzucam jest obojętna. Na drugi dzień, jak sobie przypomnę, że te pieniądze mógłbym wydać na rodzinę, to przez jakiś czas jestem z dala od maszyn – mówi nasz rozmówca. I za chwilę dodaje: - Moja rodzina wie, że gram, nie pochwala tego, ale wie.
Młoda nowosolanka, która w przeszłości pracowała w knajpie: - Kilka razy widziałam, jak żony „wpadały” po mężów, którzy kilka godzin siedzieli na maszynach. Biły ich z „liścia”, rzucały kluczami, krzyczały, że to koniec ich związku, że jak chcą mogą „być” z maszyną.
- Znam takich graczy. Widziałem jak przychodzili z całą wypłatą i zostawiali ją w maszynie. Na koniec gry byli wkur.... Bali się żony – mówi jeden z naszych rozmówców.
Ale grają również panie... W jednej z nowosolskich knajp spotkałem kobietę w czerni, na oko około czterdziestki. Czarne kozaki, getry i top. Właśnie wypłacała z maszyny. - Nie gram często, ale jak już zdarza mi się wrzucać, to przeważnie wygrywam. Dzisiaj miałam w kieszeni stówę, którą wrzuciłam. Wypiłam kilka drinków, nietanich zresztą i dalej mam prawie „stówę” w kieszeni. Stratna nie jestem, a wieczór mi miło i szybko minął – stwierdziła kobieta.
„Wtopiłem”, ale może jutro da
Pod koniec 2005 roku rada miejska w Nowej Soli pozytywnie zaopiniowała lokalizację kasyna przy Pl. Wyzwolenia. Odwiedziliśmy je w ubiegły czwartek. Otwierając drzwi tego salonu gier spotkałem dalekiego znajomego. Zapytał, co tu robię. Odpowiedziałem, że szukam rozmówców do tekstu o hazardzie. - Ciężki temat – uśmiechnął się i uderzył w maszynę. W kasynie jest ich kilkanaście. Sześć z nich było okupowanych przez „maszynistów”.
- Wie pan, gdybyśmy mieli lepszą lokalizację, to jestem przekonana, że klientów byłoby więcej – powiedziała jedna z pracownic kasyna.
Na klienta salonu zaczekaliśmy na zewnątrz. - „Dała” maszyna? - zapytałem zaczepnie.
- Daj pan spokój... Tragedia. „Wtopiłem” dzisiaj 400 zł. Może jutro „da”. Mężczyzna, mimo „wtopy” był dosyć spokojny i wytonowany. - To charakteryzuje wytrawnego gracza. Ten co przegrywa nie obnosi się z tym, nie daje po sobie poznać, że przegrał. Furię mają ci, co przegrali pierwszy raz – komentuje jeden z naszych rozmówców.
Wrzucają, ale...na tacę
Grają nie tylko nowosolanie. Czwartek, 11.00, Wrociszów. Knajpa, gdzie stoi jeden automat do gry. Właściciele piją poranną kawę. - Mamy takich klientów, którzy przyjdą, zamówią piwo, a resztę wrzucą do maszyny. Jak „da” to śmieją się, że dziś wypiją dwa piwa. Grają, że tak to nazwę, bez zobowiązań – stwierdza mężczyzna. - Dużo macie klientów? - pytam. - Nie zapominajmy, że to wioska, nie miasto. Różnie, sporo jest przejezdnych, może łącznie to kilkadziesiąt osób, które „coś” tam wrzucą. - Coś? - pytam. - Ludzie nie wrzucają wielkich pieniędzy, rzadko zdarzało się żeby ktoś wrzucił „papierek”, raczej bilon – mówi kobieta.
- Słyszałem, że była u was starsza kobieta, która w maszynę wrzuciła pół emerytury. To prawda? - pytam. - Ja nic o tym nie wiem, to raczej niemożliwe, wiedziałbym coś o tym. Te kobiety raczej muszą mieć co na tacę wrzucić, a nie do maszyny – mówi mężczyzna dopijając małą czarną.
Ściana w ścianę z barem jest sklep spożywczy, w którym sprzedaje kobieta. - Można zagrać – pytam widząc maszynę go gry. - Jasne, tylko panu „odpalę”. Kobieta włącza maszynę, ja wrzucam „piątkę”. - Dużo jest osób, które przychodzą na tym grać – pytam sklepową. - Tak, sporo – stwierdza kobieta, która zza pleców zerka jak mi idzie. Kilka punktów zyskałem, ale moja gra nie trwała długo. Dalej pytam o staruszkę, która prawdopodobnie zostawiła pół emerytury w maszynie: - Nie u nas takich rzeczy nie było, u nas są „rozsądne” panie. (Na maszynie mam jeszcze dwanaście punktów). - A pani coś do maszyny wrzuca? - rzucam wciskając guzik. - Nie, ja nie należę do ludzi, których wciągają maszyny. - A wciągają ? – pytam. - Oj wciągają, wciągają – mówi półszeptem kobieta. Na maszynie mam dwa punkty, ostatnie uderzenie i nie mam już nic, oprócz „piątki” pleców.
Jedna z nowosolskich knajp, czwartkowy wieczór. Mówi mężczyzna, który wrzuca banknot do maszyny, pije piwo i pali papierosa. - Graczy przybywa. Jednym szczęście dopisuje, innym nie. Jak w miłości. Ale ogólnie większość z nas jest na minusie...
Hazardowe zaklęcia
Maszyny się głaszcze, „smyra”, całuje, dotyka, kopie. Są i tacy, którzy twierdzą, że maszyny lubią dym. - Odpalają papierosa, zaciągają się i dmuchają w maszynę. Robią wszystko, żeby tylko „dały”... - mówi nam pracownica jednej z nowosolskich knajp, która „maszynistów” ogląda na co dzień. Kim są? - Oj różnie, nie mogę zdradzać kim są nasi klienci, ale niejeden by się zdziwił – dodaje.
Mariusz Pojnar