Nowosolskie judo ma już 30-letnią historię. W 1981 roku w Nowej Soli pojawił się Andrzej Bączykowski, na hali MOSiR przy ul. św. Barbary zrobił trening dla chętnych. Zebrali się zawodnicy, którzy wcześniej trenowali judo w Nowej Soli. Tak się to wszystko zaczęło.
Nowosolskie judo to dziś uznana marka, zawodnicy co chwilę przywożą medale nie tylko z lokalnych imprez, ale również z tych najważniejszych o zasięgu krajowym. Aż trudno uwierzyć, że ta dyscyplina sportu na naszym terenie działa od 30 lat. Ojcem tego zjawiska z pewnością jest Andrzej Bączykowski.
Jeden z pięćdziesięciu
Pierwszy trening prowadzony przez Andrzeja Bączykowskiego pozostanie dla wielu treningiem niezapomnianym. Na hali MOSiR, wtedy jeszcze przy ul. Kopernika, zebrało się 50 osób. - Wchodzę do szatni, a tam co trzeci stoi z papierosem w ustach. Co więcej, zaczynają się przebierać, wyciągają niebieskie, brązowe pasy, a ja byłem bardzo uczulony na nieco „lewe” stopnie, bo to byli ludzie w moim wieku, a żadnego z nich nie znałem z żadnych zawodów, więc skąd te pasy myślałem sobie – wspomina Andrzej Bączykowski. - Patrzyli na mnie dziwnie, przyszedł jakiś nowy, młody, pamiętam te miny, kiedy wyciągnąłem czarny pas. Wtedy się zorientowali, że to ja będę prowadził zajęcia. Te fajki, te pasy, tak mnie to wszystko wkurzyło, że cały trening polegał na tym, że walczyłem z nimi po kolei. Dostali straszne lanie. Po treningu został jeden chętny, Zbyszek Wojciechowski – opowiada A. Bączykowski.
Pod szyldem Gwardii
Pocztą pantoflową rozniosło się się, że w Nowej Soli zaczęła działać nowa sekcja, pojawili się chętni. Wpierw pod szyldem MOSiR, potem SP 6, a od 1985 roku SP 8.
- Znalazłem pracę w szkole nr 6. Od września 1981 już otworzyłem sekcję judo. Funkcjonowało to krótko, do grudnia, bo potem był stan wojenny i mnie wzięli do wojska. Wtedy już zostawiłem około 50 osób i sekcja na jakiś czas przestała działać. Potem wróciłem i wznowiliśmy treningi - mówi Andrzej Bączykowski.
Początki łatwe nie były, Bączykowskiemu mówiono, że judo nie ma tradycji w Nowej Soli, że się nie przyjmie. Że to sport nierozwojowy i bez tradycji. Nie zaszczepi się w Nowej Soli.
Słaba marka
Najpierw działali pod szyldem zielonogórskiej Gwardii, trenowali na hali MOSiR przy dzisiejszej ulicy św. Barbary. Wtedy na treningi przychodzili ludzie starsi, było mało młodzieży. W zajęciach brali udział zawodnicy, którzy wcześniej trenowali judo w Nowej Soli u Edwarda Preussa. - Oni opowiadali o swoich startach, lecz mi było w to ciężko uwierzyć, bo sam byłem wcześniej czynnym zawodnikiem i nie znałem ich z zawodów. W ogóle ówczesne województwo zielonogórskie pod względem judo to była pustynia, biała plama, mało się o tym regionie w ogóle mówiło. Jak gdzieś na zawodach losowało się kogoś z tego województwa, miało się pewne zwycięstwo - wspomina trener Bączykowski.
Początki „Ósemki”
Wszystko zaczęło się zmieniać od 1985 roku, kiedy w zajęciach zaczęli brać udział uczniowie „ósemki”. Niektórzy z tych zawodników trenowali wcześniej judo jako zawodnicy Gwardii, ale otworzenie sekcji przy „ósemce” było początkiem boomu na judo. - Duża szkoła, dużo młodzieży, która do tego bardzo chętnie się do sportu garnęła - charakteryzuje A. Bączykowski.
I od razu zaczął werbować zawodników do sekcji judo. Judo zrobiło się popularne przez ówczesną popularność sportów walki w ogóle. To zasługa filmów o szeroko pojętym karate.
Ale nie mogliby działać, gdyby nie ukłon Gwardii. - Janusz Marciniak, który do dziś piastuje funkcję prezesa Gwardii, użyczył nam nieodpłatnie maty. To była mata ni to zapaśnicza, ni to do judo, ale na tamte warunki całkiem dobra. Judogi też mieliśmy z Gwardii, również nieodpłatnie. Dyrektor Czyżowicz, ówczesny dyrektor „ósemki” nieodpłatnie udzielał nam sali do treningów. To był fajny układ - wspomina A. Bączykowski.
Pierwsza załoga judo liczyła dwadzieścia parę osób. - Byli spontanicznie, niektórzy jeszcze nie bardzo wiedzieli, co to jest to judo. Ale bardzo fajnie pracowali. Co więcej, szli trenować sport, którego nie znali wcześniej, rodzice też nie mieli za bardzo pojęcia, do kogo posyłają dzieci i na jakie zajęcia. Wiedzieli że mają białe pidżamy i się szarpią. Ale kto wygrywa i w jaki sposób, to nie do końca wiadomo - mówi z uśmiechem trener Bączykowski.
Pierwsze efekty przyszły późno. - Najpierw zawody to było generalnie non stop w łeb i w łeb. Potem pojedyncze walki udawało się nam wygrywać, ale przełomem był medal Marka Tarkowskiego - wspomina trener Bączykowski.
Pierwszy, wielki sukces
W 1989 roku odbywały się ogólnopolskie zawody nazywane wtedy Ogólnopolską Spartakiadą Młodzieży. Żeby wyjechać na te zawody, zawodnik musiał przejść eliminacje strefowe, a na naszym terenie dominował Dolny Śląsk. Ze strefy wyszło siedmiu zawodników, M. Tarkowski załapał się na ostatnie, siódme miejsce premiowane udziałem w ogólnopolskiej imprezie. - Nieszczególny wynik, ale cieszyliśmy się, że pierwszy raz nasz zawodnik weźmie udział w imprezie na szczeblu centralnym - mówi A. Bączykowski.
Na zawodach centralnych w Kielcach w kategorii 95kg miał bardzo ciężkie walki. Z samego makroregionu było aż sześciu lepszych od niego. - Przed tą imprezą zrobiliśmy majstersztyk. Dwa obozy ustawione konkretnie pod Marka. Wszyscy byliśmy świadomi, jaka szansa stoi przed zawodnikiem z naszego klubu. Ostatni obóz był pod Opolem w Suchym Borze. Zawodnicy wracali do Nowej Soli, my z Markiem pojechaliśmy do Kielc. Zawodnicy mówili wtedy, że jak nie wróci z medalem, to mu łeb urwą - wspomina trener UKS „Ósemka”.
Mistrzowskie zawody w wykonaniu nowosolanina zaowocowały złotym medalem. Pierwszym medalem tej rangi, pierwszym medalem dla klubu, pierwszym takim medalem w trenerskiej karierze A. Bączykowskiego. - Byłem w siódmym niebie. Uwierzyłem, że można coś z tą młodzieżą w Nowej Soli zrobić - mówi A. Bączykowski.
Wcześniej z nowosolskich judoków kpiono. Pytano, czy są z okolic Wieliczki, inni trenerzy pytali „Bąka”, co to za kluchę przywiózł. Medal Marka Tarkowskiego raz, że pozamykał niektórym usta. Co wtedy robi Bączykowski? Rozwiązuje grupę. - Nie wierzyłem, że tę grupę stać na sukces. Trzem czwartym grupy podziękowałem za współpracę i zaczęliśmy od nowa - słyszymy.
Nowych zawodników Bączykowski szukał w szkole. Podpatrywał na zajęciach, niektórzy przychodzili też sami. W tej grupie znalazł się m. in. Remek Ławniczek.
Złota era
- W judo jest wielu zawodników, którzy doskonale trenują, ale nie potrafią przekuć tego na zawody. Mam dla nich ogromny szacunek za pracę, zaangażowanie, ale by zwyciężać, trzeba mieć w sobie wojownika. Sam trening, nawet najlepszy, najbardziej intensywny, pełny poświęcenia nie gwarantuje sukcesu na zawodach. Remek to coś miał - mówi A. Bączykowski.
Ławniczek przyszedł na judo sam, ale jak mówi trener Bączykowski, nie do końca był zdecydowany. Grał w piłkę, zapowiadał się na dobrego piłkarza. - Po dość długim czasie trenowania judo, kiedy zauważyłem, że ma ogromny potencjał, że ma ten dar, on wymyślił, że wraca do piłki. Wyperswadowałem mu to. Ręcznie - śmieje się A. Bączykowski.
Nie miał rewelacyjnych warunków fizycznych, ale miał bardzo silną psychikę. - Nie bał się walczyć, szybko się uczył a do tego miał duszę wojownika. Nie każdy ma ten dar - charakteryzuje A. Bączykowski. To pozwoliło Ławniczkowi zdobyć osiem medali Mistrzostw Polski, od juniora młodszego do seniora. Został też brązowym medalistą Pucharu Świata Juniorów i brązowym medalistą Mistrzostw Świata Armii.
Zaczęła się złota era nowosolskiego judo. Kilkanaście medali Mistrzostw Polski, medale imprez o randze światowej, wielu wybitnych zawodników i zawodniczek. Trzeba wspomnieć o Karolu Miarce, siedmiokrotnym Mistrzu Polski, uczestniku Mistrzostw Europy w Budapeszcie. I o tych zawodnikach, którzy w imprezach mistrzowskich zdobywali medale: Grzegorzu Kostce, Michale Langu, o braciach Boguckich, Romanie Osiadłym, Arku Dudziewiczu, Marcinie Brzezińskim, Krzysztofie Cieszkowskim, Tomku Marciniaku, Andrzeju Jankowskim, Rafale Stachowiaku i Grzegorzu Bączykowskim. I trzeba pamiętać o rewelacyjnych wynikach dziewcząt, Małgorzaty Romanczukiewicz, Magdy Szewczyk i Magdy Ogórek, brązowych, srebrnych i złotych medalistkach Mistrzostw Polski. Lata pracy, których ukoronowaniem były świetne wyniki nowosolan, pozwoliły klubowi wypracować sobie wysoką markę w polskim judo.
Klub się rozrastał, z czasem było tylu zawodników, że Bączykowski nie był w stanie prowadzić zajęć w pojedynkę. Kadrę trenerską budował z wychowanków. Najpierw był to Darek Giedziun, po nim dołączył Rafał Stachowiak. - Nie jest się alfą i omegą, trzeba wpuścić trochę nowej krwi, nowego spojrzenia, pomysłów. To byli ludzie po studiach, zawodnicy, znali judo. Dołączyła też z czasem Magda Ogórek, ogromnie szanowana persona w judo, która wniosła bardzo dużo, chwilami się od niej uczyłem - wspomina trener Bączykowski. Pojawili się kolejni zawodnicy odnoszący sukcesy, klub się rozwijał.
30 lat minęło
30 lat mija od 1981 roku, kiedy Bączykowski pojawił się na pustyni pod względem judo, do dziś, kiedy nowosolskie judo jest ogromną marką. - Liczą się z nami. Na zawodach ogólnopolskich nie jesteśmy ekipą do bicia. Mamy ciężką strefę, Wrocław, Poznań, to są kluby kombinaty - tam pracuje po 12-15 trenerów, a mu na ich tle nie prezentujemy się słabo.
Dziś w „Ósemce” jest ponad setka zawodników. Kiedy dodamy tych, którzy z „Ósemki” wyszli, a dziś mają swoje kluby, jak Darek Giedziun czy Grzegorz Bączykowski, zrobi się nam ponad 250 zawodników. Siła.
Najlepsze tradycje klubu nadal kontynuują kolejni zawodnicy, co rok pojawia się kolejna gwiazda, jak choćby Weronika Eszer czy Paula Bączek, których wyniki wspaniale wpisują się w tradycje medalowe klubu.
Nie tylko klubowi Andrzeja Bączykowskiego, ale również całemu naszemu judo, które przecież ma wspólne korzenie, życzymy kolejnych lat sukcesów.
Marek Grzelka