Dodane

  • Kolejne osiedle w śródmieściu

    ns krag
    Kolejna miejska plomba zostanie zagospodarowana. Przy ul. Waryńskiego na dawnej gazowni powstanie osiedle mieszkaniowe z usługami na parterze.

 

 - Dużo ruchu, basen raz w tygodniu i sauna - to daje mi zdrowie i pozwala pracować tyle lat - mówi R. Kopeć. Zdun, szewc, zegarmistrz czy też kowal, to kiedyś bardzo popularne zawody. Dzisiaj jednak co raz mniej osób korzysta z ich usług. W powiecie zostało niewielu mistrzów w swoim fachu. Najsmutniejszy jest fakt, że nie mają komu przekazać swojej wiedzy i doświadczenia.
Do zawodów, które odchodzą w zapomnienie, należą głównie rzemieślnicy. To szwaczki, tapicerzy, kuśnierze. Coraz rzadziej spotykamy też drukarzy i poligrafów. W przemyśle spożywczym zaczyna brakować piekarzy, cukierników, rzeźników czy masarzy. Niewiele osób korzysta z usług kaflarzy, zdunów, kowali, garncarzy, bednarzy i gorseciarzy. Pod górkę mają też szewcy, krawcy oraz zegarmistrzowie. Chociaż część tych zawodów jeszcze funkcjonuje, to nie wiadomo, co się z nimi stanie za kilka lat, bo nikt nie kształci się już w tych zawodach.

Zalewa nas chińszczyzna

Zawody giną, bo przegrywają z bezlitosną ekonomią. Rzemieślnicy narzekają, że koszty tradycyjnych usług świadczonych przez zegarmistrza czy szewca są stosunkowo wysokie. Porównując ceny produktów „szytych na miarę”, a tych produkowanych na taśmie dochodzimy do wniosku, że nie opłaca nam się kupować drogich. - Chińczycy zabijają nas, mimo że ludzie przekonali się, że jak chińskie, to trzeba pięć par butów czy spodni na sezon. Przychodzą do mnie z takim butem, mówię, że naprawa będzie kosztowała 20 zł, a klient, że but kosztował 10 zł – opowiada Marian Kaczkowski, szewc z ul. Szerokiej, który w zawodzie pracuje już 47 lat. Wspomina, że zanim wszedł do zawodu, trzy lata uczył się u taty, bo to zakład pokoleniowy. Sam jednak nikogo nie przyuczał, bo jak mówi, do szewstwa mało kto się garnął.
M. Kaczkowski opowiada, że w latach 60 były nawet takie przysłowia, które zniechęcały młodzież do nauki szewstwa. „Jak się nie będziesz uczył, to pójdziesz na szewca”, albo „Klnie jak szewc”, „Szewski poniedziałek”, „Pije jak szewc”. - To wszystko odpychało i może stąd tak wiele niechęci się zrobiło. A u młodzieży to jest tak, że chłopak idzie na mechanika bo myśli, że będzie jeździł furą. Dziewczyna na fryzjerkę, bo sądzi, że zostanie modelką. Dziś nawet jeśli bym chciał, to nie mam komu przekazać swojej wiedzy – żali się M. Kaczkowski.
Jego kolega zegarmistrz Roman Kopeć jest podobnego zdania. Twierdzi, że nie zatrzymamy zalewającej nas ze wschodu fali tanich produktów. - Zegarmistrzostwo umiera, bo Chińczycy nas załatwili. Produkują tanie zegarki, za 5 lub 10 zł. Nie ma na to mocnego, nikt już nie ma siły z tym walczyć. Zalali rynki i my przez to tracimy. Ale muszę przyznać, że robią też dobre rzeczy, na przykład skórzane paski do zegarków, które sam u nich zamawiam –  zdradza R. Kopeć, mieszkaniec Zielonej Góry, który do pracy w Nowej Soli dojeżdża od 1965 roku.

Marian Kaczkowski swój zakład przy ul. Szerokiej odziedziczył po ojcuNieprzychylna technologia

Wymienione zawody tracą na znaczeniu także z powodu ciągłego postępu technologicznego. Wiele rzeczy nie trzeba już robić ręcznie, bo produkcja butów czy zegarków odbywa się taśmowo. Szewc M. Kaczkowski ma w swoim zakładzie jeszcze przedwojenne narzędzia: ambusy, żelazko szewskie, dreifuss, szydło. Opowiada, że taka ręczna praca była trudniejsza, ale satysfakcjonująca. - Teraz wszystko prawie robi maszyna. To wygodniejsze. Moje przedwojenne narzędzia, które mają już zabytkową wartość, oddam kiedyś do muzeum – zapowiada M. Kaczkowski.
Postęp techniczny, m. in. ciągłe udoskonalanie maszyn, powoduje, że wiele kiedyś użytecznych zawodów traci obecnie na znaczeniu. Jest to normalna kolej rzeczy, ale czasami warto się zastanowić, czy zanikanie niektórych  profesji nie jest zbyt wielką stratą. W końcu nie wszystko są za nas w stanie wykonać maszyny.
Już niedługo do zawodów wymarłych mogą dołączyć nawet cukiernicy, piekarze, ślusarze i stolarze. Powodem tego jest nie tylko za mała liczba szkół zawodowych, ale również upadek wielkich zakładów, które niegdyś dawały zatrudnienie wielu rzemieślnikom.
Jest też inny powód wymierania tych zawodów, jednak wszędzie ten sam. Trudne warunki pracy, za którą dostaje się później za mało pieniędzy oraz słaby poziom szkolnictwa zawodowego.

Zdun poszedł do lamusa, bo to za ciężka praca

Jego narzędzia to miara, poziomica, młotek i nóż to moje narzędzia pracy - wyjaśnia Roman Kusiak, zdun.Dalej na liście wymierających zawodów jest zdun. To profesja wykorzystywana jeszcze obecnie, ale nie odgrywa już tak znaczącej roli, jak kiedyś. Zdun buduje i naprawia piece kaflowe i kominki. W regionie został tylko jeden zdun, Roman Kusiak z Konradowa. - Robiłem piece kuchenne i pokojowe, jednak zawsze kaflowe. Ale te wyparły kominki. Jednak żeby było ciepło, to w kominku trzeba wypalić ogromne ilości drzewa, a w piecu wystarczy małe wiaderko drewna i ma się spokój na cały dzień. Możemy się przytulić i siedzieć w ciepełku – przekonuje Roman Kusiak, który jako zdun zaczął pracować w wieku 18 lat. W 1964 zdał egzamin na czeladnika, a w 1972 roku został mistrzem. Dziś ma 80 lat i pracowałby dalej, jednak nie pozwala mu na to zdrowie. Pan Roman uważa, że zawód zduna upada, bo jest to za ciężka praca. - Bez przerwy w wodzie. Wszystko trzeba robić rękami. I nie ma chętnych, a to zawód bardzo płatny. Trzeba tylko siły, chęci i zamiłowania – przyznaje R. Kusiak. Mężczyzna uwielbia swoją pracę i kiedy ktoś przychodzi do niego po poradę, zawsze coś podpowie. Kiedyś robił po 10 – 12 pieców w miesiącu, przez całe życie postawił kilkaset. Zdun uważa, że jego zawód jeszcze wróci do łask, bo piece kaflowe wracają do mody. Panu Romanowi niestety nigdy nie udało się nikogo nauczyć zduństwa. Próbował syna, ale temu się nie podobało, było za ciężko.

Kowal, co go koń kopnął

Bogusław Woszczyna, rzemieślnik z Otynia, jest jednym z ostatnich kowali w naszym regioniePodobnie jak zdun, pod górkę ma też kowal. W naszym regionie też został już tylko jeden. Bogusław Woszczyna z Otynia w zawodzie pracuje 58 lat. Nigdy nie miał uczniów. A sam szkolił się u ojca. Dzisiaj robi przeważnie resory do samochodów. Ale jednocześnie podkreśla, że tak naprawdę zajmuje się wszystkim. - Ślusarz nie zrobi tego, co ja. Czasem jeszcze kuję konie, wykuwam lemiesze do pługów, narzędzia rolnicze, zawiasy, siekiery, obręcze do kół. To co trzeba klepać, wymłotkować. Z końmi to już mało ludzi przychodzi, bo kupują takie małe, tanie podkówki, w których koń pochodzi dwa tygodnie. A ja robiłem takie, które na pół roku wystarczały – opowiada B. Woszczyna. Praca kowala jest ciężka. Ciągle stoi się przy ogniu, trzeba wyklepać, zahartować, naostrzyć. Czasami kowalstwo bywa też niebezpieczne. - Kiedyś konie wielkie były, miały ogromne kopyta. Otwory w podkowach się przebijało i później zawijało. A ile razy koń mnie kopnął. Niektóre były spokojne, ale niektóre takie wariaty, że w czterech musieliśmy trzymać albo w klatce - wspomina B. Woszczyna. Kowal podkreśla, że kiedyś był to bardzo opłacalny zawód. Dzisiaj poducza swojego zięcia. - Nikt młody nie chce się uczyć, no i prawda jest też taka, że nie ma gdzie – oznajmia B. Woszczyna. Kowal przyznaje jednocześnie, że jego zawód jest wciąż bardzo potrzebny i nie wie co będzie za kilka lat, kiedy całkiem wyginie.

Zawód wymagający pasji

Na rynku pracy co rusz pojawiają się nowe zawody. Takie, jak szewc, szwacz czy zegarmistrz jeszcze funkcjonują. Ale na jak długo? To już zależy od nas samych. Teraz zamiast naprawiać, wolimy kupować nowe. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę szewc. - Już trzeci raz wraca do mody ta sama szpilka. Ewentualnie jakieś ozdoby nowe, ale przy obcasie nic już nie wymyślą, może kształt, stalka musi być stalką. Fleczki, zelówki, to najwięcej. Szycia, bardzo dużo klejeń – wymienia M. Kaczkowski. W Nowej Soli zostało tylko czterech szewców. - Trzy lata temu w całej Polsce kształciło się tylko 34 szewców. To przerażające – zauważa pan Marian.
O przyszłość swojej profesji obawia się też nasz zegarmistrz. - Wyszkoliłem pięciu uczniów, wszyscy zdali egzaminy. Ale dwóch już zmarło, a tylko jeden robi w zawodzie – mówi R. Kusiak. Jego zawód wymaga wiele precyzji i poświęcenia. - Trzeba żyć tak, żeby móc go wykonywać. Nie mogą się trząść ręce, a w moim wieku to nie jest takie proste. Co tydzień pływam na basenie, troszkę biegam, chodzę też na saunę. Ta praca jest dla mnie wszystkim. To jest całe moje życie. Daje mi satysfakcję. Jestem wolnym człowiekiem. Młodzi się zniechęcają, bo trzeba nad tym siedzieć i ślęczeć. Dbać o higienę i samopoczucie. Trzeba się też umieć wyłączyć wewnętrznie – opowiada R. Kusiak.
Anna Dębska

 

Rozkwit motoryzacji, brak akademii


Związek Rzemiosła Polskiego odznaczył Jana Fijoła srebrnym medalem im. Jana KilińskiegoNowosolski Cech Rzemiosł Różnych i Przedsiębiorczości spotkał się po czterech latach na walnym zebraniu.  Rzemieślnicy omówili bieżące sprawy, wręczyli  odznaczenia i wybrali nowe władze.
W minionym tygodniu stary zarząd cechu złożył sprawozdanie z czterech lat działalności. Przez ten czas odbyli sześć posiedzeń, na których poruszano sprawy rzemiosła, szkoleń, omawiano kwestie prawne i finansowe zarządu. Na chwilę obecną w cechu zrzeszonych jest 79 zakładów rzemieślniczych, w tym 63 z Nowej Soli, 12 z Kożuchowa i cztery ze Sławy. W ostatnim czasie do cechu przystąpiło dziesięciu nowych członków, głównie zakłady budowlane, mechaniki pojazdowej i fryzjerskie. Najbardziej dominująca jest branża motoryzacyjna.
Nowosolski cech współpracuje m.in. ze szkołami, urzędem pracy, ochotniczym hufcem pracy i państwową inspekcją pracy. W ubiegłym roku aż 316 uczniów pobierało naukę zawodu, a 79 ukończyło egzamin czeladniczy. Okazuje się, że najbardziej popularny jest zawód mechanika samochodowego, dalej piekarza, cukiernika i stolarza. Cech przeprowadził też jednodniowe szkolenie przygotowujące do zawodu w danym rzemiośle, cztery kursy BHP i jeden pomocowy. Udzielał zapomóg socjalnych i zorganizował wyjazd na zawody fryzjerskie do Poznania.
W przerwie przed wyborami nowego zarządu przedstawiciele cechu dzielili się swoim doświadczeniem i udzielali rad. Michał Samotyja opowiadał o niuansach kontroli państwowej inspekcji pracy. - To bardzo szczegółowa kontrola, a przepisy są dotkliwe dla nas rzemieślników. Musicie kontrolować sprawy kadrowe dotyczące akt osobowych i ewidencji czasu pracy uczniów, sprawdzać ich dzienniczki i postępy. Inspekcja bada czy interesujemy się każdym uczniem. Zwróćmy na to uwagę, tym bardziej, że szykują się nowe kontrole w waszych zakładach – radził kolegom i koleżankom z cechu M. Samotyja.
Niektórzy członkowie cechu zostali odznaczeni za swoją pracę. Na wniosek Zarządu Cechu, Izba Rzemieślnicza w Zielonej Górze odznaczyła medalami „Zasłużony dla rzemiosła lubuskiego”: Krystynę Grębowicz, Stanisława Zamiatałę i Józefa Garbacza. Odznaczenia przyznał też Związek Rzemiosła Polskiego w Warszawie. Honorową odznakę rzemiosła otrzymali: Andrzej Koła, Włodzimierz Kołtun, Stanisła Zegzuła oraz Grzegorz Urbański.
Izba Rzemieślnicza w Zielonej Górze przyznała „Srebrne odznaki mistrza” dla Anny Tomczak, Krzysztofa Bębna i Mieczysława Siemiańczyka. Z kolei Związek Rzemiosła Polskiego odznaczył Jana Fijoła prestiżowym Srebrnym Medalem im. Jana Kilińskiego.
Problemem, z którym boryka się zarówno nowosolski, jak i ogólnopolski cech, jest brak ucznia. Rzemieślnicy obawiają się również, że młodzież zacznie „uciekać” do Niemiec, gdzie Ministerstwo Gospodarki wypłaca młodzieży 300 – 700 euro miesięcznie za praktyki zawodowe. - Powinniśmy zrobić wszystko, żeby polski rzemieślnik miał ucznia. Marzeniem lubuskich rzemieślników jest otwarcie Akademii Rzemieślniczej w Zielonej Górze. - Szczecin otwiera swoją szkołę i my też możemy. Potencjał w uczniach jest ogromny, musimy się tylko bardziej scalić, scementować, bo razem to nam się uda – przekonywał Krzysztof Hnat, prezes Izby Rzemieślniczej w Zielonej Górze.
Poza omówieniem bieżących spraw, podczas spotkania został uformowany nowy zarząd nowosolskiego cechu. Starszym cechu został, podobnie jak w poprzedniej kadencji, Marian Kaczkowski. W zarządzie zasiadać będą: Cichowicz Jerzy, podstarszy cechu, Danuta Bojko, skarbnik, Grzegorz Urbański, sekretarz, Jan Fijoł, Fabian Martewicz, Bolesław Rusin i Ryszard Sapieszko.
Anna Dębska