Dodane

  • Kolejne osiedle w śródmieściu

    ns krag
    Kolejna miejska plomba zostanie zagospodarowana. Przy ul. Waryńskiego na dawnej gazowni powstanie osiedle mieszkaniowe z usługami na parterze.

 

Gabriele Berkowitz (61 lat) i Hans Berkowitz (68 lat) oglądali włości pradziadka Gabrieli, ostatniego przedwojennego właściciela fabryki Gruschwitz.Cała ta historia to kompletny przypadek i jednocześnie ogromne szczęście. Spotkać w Nowej Soli prawnuczkę Gruschwitza, ostatniego niemieckiego właściciela wielkiej fabryki i na dodatek móc z nią i jej mężem porozmawiać, to wydarzenie niecodzienne.

 

W osobistych sprawach w czwartek 15. lipca kręciłem się po terenie byłej fabryki nici „Odra”. W pewnym momencie podeszła do mnie nieznajoma pani. Zapytała, czy mówię po angielsku. Szukała domu przedwojennego właściciela fabryki Gruschwitz. - To mój pradziadek – powiedziała, a mnie nieco oszołomiło. Poszedłem z panią Gabrielle Berkowitz pokazać dom, o który pytała. Podziękowała i poszła szukać swojego męża, który był również w trakcie zlokalizowania domu Gruschwitzów.

Początki wielkiej rodziny

Senior rodu Johann Dawid Gruschwitz urodził się w 1776 roku, jego rodzina ściśle była związana ze wspólnotą braci morawskich. W 1808 roku Gruschwitz trafił do gminy braci morawskich w Nowej Soli, którzy zorganizowali w mieście niemal idealnie działającą społeczność. Młody Johann został majstrem manufaktury lnianej i radził sobie rewelacyjnie. Kiedy koniunktura na płótno lniane podupadła, Gruschwitz zaproponował, by zmienić produkcję na wyrób nici. Sprowadza do Nowej Soli maszyny. Trafił z pomysłem idealnie. Dzięki temu, że produkowane nici były wysokiej jakości a dodatkowo przez to, że Prusy żyły pod blokadą nałożoną przez Napoleona I, produkty sprzedawały się doskonale.

W 1816 roku Johann dochodzi do wniosku, że chciałby przejąć firmę od gminy morawskiej. Porozumiewa się w tej kwestii z władzami gminy i zostaje właścicielem zakładu. Żeni się z Marie Sophie Gammert, rodzą się im dzieci: Karl Heinrich, Paul Aleksander i Marie Otillie. Od tego momentu obserwujemy ogromny rozwój fabryki jak i znaczenia rodziny Gruschwitzów dla rozwoju Nowej Soli.

Gruschwitz dbał o pracowników, nie tylko dobrze płacił, ale również budował dla nich mieszkania. Zorganizował pomoc socjalną dla pracowników w trudnej sytuacji. Nie skąpił też środków na rozwój Nowej Soli, fundował ważne dla miasta budynki. Kiedy zmarł w 1846 roku, fabrykę prowadzili synowie. Kontynuowali dzieło ojca, zarówno pod względem rozwoju produkcji, jak i troskliwie dbali o pracowników. Nadal chętnie współpracowali z miastem.

Ostatni właściciel

Karl Heinrich Gruschwitz, starszy z braci i jego żona Mathilde z d. Bodenhagen potomstwa nie mieli. Sześcioro dzieci mieli młodszy brat Paul i jego żona Mathilde z d. Lilliendahl: córki: Marie, Mathilde, Nanny, Clarę oraz synów: Georga i Heinricha. Z tej szóstki fabrykę przejął Georg Alfred Gruschwitz. On i jego żona Eliza z d. Ardill to pradziadkowie pani Gabriele, którą przypadkiem spotkałem na terenie byłej fabryki nici. Na niemieckich stronach genealogicznych znajdziemy informację, że Georg Alfred był ojcem ośmiorga dzieci, jednak imion dwojga z nich nie znamy. Nas najbardziej interesuje najstarsza córka Georga Gruschwitza – Hildegard Katarina Gruschwitz (1884 – 1968), która została żoną Eberharda von Kessel. To babcia pani Gabriele. To było ostatnie pokolenie, które cieszyło się ogromnym majątkiem Gruschwitzów. To na ich oczach wielka fabryka po niemal 150 latach historii zmieniła właściciela.

Podróżujemy w czasie

- Moja babcia Hildegard Gruschwitz, potem von Kessel, tutaj się urodziła. Jej ojciec miał same córki i jednego syna, był ostatnim niemieckim właścicielem fabryki do końca wojny – mówi pani Gabriela. Ogląda dom, park. Widać, że jest poruszona tym, co widzi. Co czuje? - To piękny dom, wielki park, widzimy na żywo to, o czym tylko czytaliśmy. W archiwum domowym mamy fotografie, na których moja babcia z siostrami stoją i we trzy obejmują pień tego wielkiego drzewa w parku, dziś, po ponad 100 latach jest ono jeszcze większe. Próbuję wyobrazić sobie, jak to wygląda w środku, w pamiętniku babci czytałam, że były tam 33 pokoje, to, jak dom wyglądał w środku również było opisane. Serce bije mocniej, kiedy jest się tutaj, kiedy możemy chodzić, oglądać, dotykać tego, co dotyczy historii naszej rodziny – mówi.

Jej mąż, Hans dodaje: - Rodzina Gruschwitzów miała wspaniałe, długie tradycje w tym mieście. Ostatnią kompletną rodziną mieszkającą w tym domu była rodzina pradziadka Gabrieli. On miał siedmioro bądź ośmioro dzieci, siedem córek i jednego syna. Wszyscy przenieśli się po wojnie do Niemiec Zachodnich, jedna z sióstr ożeniła się w przedwojennej Szprotawie z von Kesselem i to była babcia Gabrieli, zmarła pod koniec lat 60. (dokładnie w 1968 dop. red.). Gabriele ma jeszcze trzech braci, oni żyją w Niemczech – mówi.

Kiedy babcia pani Gabriele zmarła, wszystko, co miała, przepisała swojej córce. Ta niestety przedwcześnie odeszła. Dopiero po śmierci ojca, pani Gabriele otrzymała to, co jej matce przekazała babcia. Tak się zaczęła pasja odkrywania przeszłości rodziny, pasja, która parę Niemców doprowadziła do nowosolskiej willi w parku Odry.

- Pani von Kessel spisała osiem lub dziewięć grubych pamiętników mówiących o historii jej życia, jej sióstr, ostatniego przedwojennego pokolenia Gruschwitzów. To kilkaset stron historii rodziny. Dla nas to wspaniała rzecz, możemy dowiedzieć się wielu rzeczy o życiu tej rodziny, o jej historii, powiązaniach, kolejach losu poszczególnych członków, o powstawaniu siły tej rodziny. I to właśnie bazując na tych kronikach jeździmy, odszukujemy ślady tych wspomnień we współczesnej rzeczywistości – mówi G. Berkowitz. - Możemy porównywać rzeczywistość tych wspomnień z rzeczywistością współczesną – wyjaśnia.

Jej mąż Hans dodaje: - Wczoraj byliśmy w Szprotawie na przykład, trzy godziny spacerowaliśmy trasą, którą babcia Gabriele spacerowała ze swoim mężem w roku 1905, a który to spacer szczegółowo opisała. - To wspaniałe uczucie – mówi jego żona - sentymentalna podróż, oglądamy to, co oni oglądali, patrzymy na te same rzeczy, to coś wspaniałego dla nas. Jak podróż w czasie, począwszy od oglądania tego, jak rodzina żyła, gdzie się rodzili, żyli, uczyli, aż po miejsca, gdzie niektórzy z nich dziś mają groby. To nasza tradycja, nasza historia.

Polacy chętnie pomagają

Gabriele i Hans są nauczycielami, Hans od 5 lat jest na emeryturze. Mieszkają w Syke pod Bremą. - Dużo podróżujemy po tutejszych terenach szukając śladów przodków. Bo nas to interesuje, zajmuje to nas. I tak samo interesują nas Polacy, uwielbiamy tu być – mówią.

Czy odrywanie historii jest trudne? - Mamy pamiętniki, mamy stare mapy, książki historyczne. Spotkaliśmy tutaj wielu miłych, przyjaznych ludzi pomagających nam w odnalezieniu śladów naszych przodków. Wczoraj trzech ludzi pomagało nam znaleźć stary cmentarz, szli z nami przez wysokie trawy odganiając się od niemiłosiernie gryzących komarów i pomogli nam znaleźć stary nagrobek. Bez nich byśmy tego nie byli w stanie znaleźć – wyjaśnia Gabriele.

Państwo Berkowitz to wspaniali, radośni ludzie. Pan Hans kipi wysublimowanym humorem, niejednokrotnie podczas rozmowy wybuchaliśmy śmiechem. Krążą po Dolnym Śląsku z czystej potrzeby serca, doświadczenia historii, wspaniałej historii wielkiej rodziny. Cieszy, kiedy mówią, że bardzo lubią tutaj przyjeżdżać, że ludzie im pomagają znaleźć te miejsca, które w pamiętnikach opisała babcia von Kessel.

Nie mają żalu, nie sprzeciwiają się temu, co sprawiła burzliwa historia XX wieku. Jak mówią, mają świadomość, że tamten etap historii rodu Gruschwitzów jest zamknięty. Z czystego sentymentu, pasji odkrywania przeszłości krążą, pytają, szukają. Jeśli spotkacie na swojej drodze uśmiechniętą parę sześćdziesięciolatków pytających po niemiecku lub angielsku o wydarzenia z historii, jeśli będziecie umieli, pomóżcie. Ja poleciłem jeszcze wizytę w muzeum, oglądnięcie budynku dzisiejszego Deutsche Banku, kamienic na ul. Wrocławskiej, czyli tych miejsc, których powstanie ściśle łączy się z historią Gruschwitzów w Nowej Soli.

Blaski i cienie

Co jeszcze? Zbierając materiały do tego artykułu w pewien sposób sam wsiąkłem w historię tej rodziny. Rodziny wielkiej, bogatej, z jednej strony mającej ogromny wpływ na rozwój miasta, w niespotykany w tamtych czasach sposób dbającej o swoich pracowników, ale też naznaczonej pechem, jak pożar fabryki, czy tak ogromnymi tragediami, jak śmierć dzieci. Są także cienie, jak choćby wykorzystywanie więźniarek filii obozu Gross Rosen do pracy podczas II wojny światowej.

Dziś po Gruschwitzach pozostały wspaniałe pomniki ich istnienia, budynki, ulice, parki, śmiało można zaryzykować tezę, że gdyby nie ta rodzina, Nowa Sól byłaby dziś kompletnie innym miastem, na pewno uboższym, chyba bardziej zaściankowym. To Gruschwitzowie podnieśli to miasto, kiedy skończyły się czasy warzenia soli. To fakt, że pozostawili po sobie fabrykę sprawił, że po wojnie miasto zaczęło rozkwitać. I chyba za to wszystko, co zrobili dla siebie i swojego Neusalz, w jakiś sposób tej niemieckiej rodzinie powinniśmy być wdzięczni.

Marek Grzelka